poniedziałek, 1 maja 2017

Od Andreas'a

Nastał kolejny dzień popadający w melancholijny nastrój, który nawet na chwile nie wybijał się poza schemat. Wszystko było takie samo, różniło się jedynie drobnymi szczegółami zbędnymi do życia. Życia, właśnie.., ono samo zataczało się monotonnością, u każdego wygląda ono tak samo. Schemat jeden i ten sam; urodzić się, wykształcić, pracować, a potem czekać na śmierć. Ci zaś, którzy nie przestrzegają się go giną, tak by wyglądało na śmierć naturalną, choć w rzeczywistości nią nie była. Okrutny świat, a pomyśleć, że jeszcze stworzono nas... demony, które niszczą go bardziej niż się da. Co śmieszniejsze, ludzie zawsze postrzegali nas jako złe istoty i nas o to oskarżają! Niech popatrzą na siebie, a nie szukają winnego na siłę, byleby nie urazić swojego wysokiego ego. Religia, to moim zdaniem kolejne szyderstwo ludzkości, oni są tacy żałośni. Co w tym świecie jest jednak ciekawe? A śmierć, jest piękna niczym wiersz napisany przez najwybitniejszego poetę. Widok jej jest dla mnie prozą, dającą mi w niewielkim stopniu odczucie szczęścia. Można ją przeżyć na nieskończoną ilość sposobów, gdyż każdy człowiek różnie ją przeżywa, a jest ich coraz więcej! Czujecie? Miliardy wyobrażeń, miliardy przeżyć.., coś niesamowitego, tylko tu człowiek zachowuje intymność i oryginalność. Westchnąłem cicho słysząc budzik oznajmiający, że czas wstawać. Niechętnie opuściłem wygrzane łóżko, dziś był mój pierwszy dzień w nowej szkole. Niezbyt mnie to cieszyło, jak zwykle każdy będzie udawać zainteresowanego, byleby minęło jak najwięcej lekcji. Dziękować jednak to mogę mej naturze olewania innych i okazywaniem braku zainteresowania. Spokój i samotność nie mogła być naruszona przez pierwszą lepszą istotę, ładnie powiedziawszy... miałem wyjebane. Mogą mnie wyzywać, mam to w dupie, ale żart oddaje żartem, taka już moja mała złośliwość. Ubrałem się w swoje ulubione spodnie oraz luźną, czarną bluzę z kapturem. Dość szybko ogarnąłem się w łazience i po niecałych piętnastu minutach już wychodziłem ze swojego pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz i ignorując istnienia innych ruszyłem przed siebie krocząc spokojnym krokiem do sali lekcyjnej.
Upewniłem się, że jeszcze mam fajki w kieszeni, by nie musieć na przerwie zapierniczać ekstra do pokoju, ale na szczęście były. Po niespełna kilku minutach byłem na miejscu, jak i tłok, który zawsze towarzyszył szkołą na korytarzach. Nagle rozległ się dzwonek, a wraz zaczęli się zjawiać nauczyciele z dziennikami. Lekcja jak zwykle zaczynała się tak jak w zwykłej szkole, każdy wszedł do sali i zajął swoje miejsce, jak i ja. Potem nauczyciel kazał mi się przedstawić i powiedzieć coś o sobie. Moja odpowiedź wyglądała tak: " Nazywam się Andreas Smith, reszta wam nie jest potrzebna, dziękuję.". Nie był zbyt zadowolony, ale co miałem mówić? Usiadłem z powrotem na miejsce i ignorowałem gapiów skupiając się na temacie lekcji, w końcu dotyczyła panowania nad emocjami. Zdawać się było, że dwie i pół godziny to męka, jednak dla mnie minęły jak kwadrans. Dzwonek zakończył pierwsze zajęcia, dając nam tym samym długą przerwę. Postanowiłem więc ją wykorzystać i pospacerować po okolicy akademii. W drodze do niej zainteresował mnie las, ciekaw byłem co w sobie krył, dlatego zaraz wyszedłem z klasy zapinając plecak. Skierowałem się do wyjścia i już wędrowałem ku mojemu wymierzonemu celowi. Musiałem uważać na innych, bo jeszcze miałbym zapewne problem za opuszczanie terenu placu akademii, ale cóż. Ciekawość wygrywa wszystko. Uśmiechnąłem się pod nosem czując pod stopami runo leśne i dobrze znany mi zapach, który drażnił moje nozdrza swą nieskazitelną wonią. Trzymałem się jakieś sto metrów od ścieżki, by w razie czego wejść na nią i biec do budynku na zajęcia. Zatrzymałem się jednak słysząc jakby trzepotanie skrzydeł, rozglądałem się dookoła chcąc zlokalizować źródło tegoż dźwięku jednak niczego nie dostrzegłem. Zrobiłem kilka kroków w przód, gdy ni z gruchy ni z pietruchy pojawił się przede mną stwór. Nie był jednak groźny, a nawet i powiem, że coś mnie do niego przyciągało. Istota była czarna, ze skrzydłami jak u nietoperza, a pyskiem podobnym do smoczego. Nie ruszałem się pozwalając stworzeniu się obwąchać, w końcu poczułem jak podbija łbem moją dłoń. Uniosłem brwi zaskoczony, ale delikatnie zacząłem głaskać czarną, gęstą grzywę konia? Cóż, wyglądem takowego przypominał. Podziwiałem tą istotę, jednak usłyszała czyjeś gwizdanie i spłoszyła się. Uciekła w jakimś kierunku, a ja spojrzałem w kierunku osoby, która właśnie wyłoniła się zza drzewa, będąc w pełni widocznym. Westchnąłem cicho, no ładnie, spłoszono mi stwora.


< ktosiek? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz