- Katfrin, słonko. Podejdź do mnie – szepnęła postać do małej dziewczynki, która uśmiechnęła się lekko i od razu ruszyła w stronę Dekaliona – jej wujka, który umarł w 1923 roku.
- Jak się czujesz? – zapytał z uśmiechem i posadził dziecko na swoich kolanach, założył jej kosmyk włosów za ucho i pocałował delikatnie i czule jej czoło.
- Dobzie – powiedziała mała dziewczynka i wtuliła się w wujka, który uśmiechnął się jak zawsze czuje i miło. Katfrin miała w zwyczaju mówić „dobzie” zamiast dobrze. Uważała się wtedy za małe dziecko, nie chciała być dorosła. Wolała być małym dzieckiem, jeszcze wtedy rodzice się nią przejmowali… i jej ni dotykali.
- Gotowa na kolejną próbę? – zapytał, a dziewczynka spojrzała na niego z iskierkami szczęścia w oczach.
- Tak – odpowiedziała z uśmiechem i zeskoczyła wesoło z kolan wuja.
- No to mów po kolei, co masz zrobić gdy skończysz piętnaście lat, a twój brat dziewiętnaście – rzekł i wstał z fotelu, na którym właśnie siedział i nachylił się nad dziewczynką kładąc swoje dłonie na udach z uśmiechem na twarzy. Dekalion zawsze przy tej małej dziewczynce uśmiechał się cały czas. Sprawiała, że miął ochotę ją przytulać i całować po czole, otoczyć ją bezpieczeństwem, którego te dziecko nigdy nie miało.
- Pierw mam dać im alkohol, we wszystkim co będą pili. Tak by byli nieświadomi. Następnie w nocy mam zobaczyć czy śpią w swoich łóżkach. Gdy będą to robić co jest pewne, zejdę do kuchni zabierając wcześniej przygotowane rzeczy spakowane już w samochodzie gdzie czeka już Christian. Podpalić firanki, stół i zapalić gaz, wyjść z domu z uśmiechem na twarzy i pożegnać rodziców raz na zawsze. Następnie wsiąść do samochodu i zapomnieć o nich – powiedziała dziewczynka, która miała dopiero jedenaście lat. Musiała jeszcze czekać cztery lata… z ojcem, który dotykał ją dzień w dzień, który ją bił i poniżał. Z matką, która nigdy nie sprzeciwiała się Belamiemu – ojcu.
- Dobrze. Świetnie. Kocham Cię Katfrin ty moja pojętna uczennico – powiedział, a dziewczynka przytuliła się do jego nóg z uśmiechem na twarzy. Kochała wuja jak nikogo innego, mimo to Christian zawsze był na pierwszym miejscu. Go kochała całym sercem. Mimo młodego wieku próbował ochraniać swoją młodszą siostrę przed ojcem.
- A teraz przećwiczymy twoją przyszłą pracę – powiedział, po chwili pstryknął palcami i przed nimi pojawiła się ulubiona broń tej małej szalonej i jakże już niebezpiecznej dziewczynki. Bat. Czarny bat w jej dłoni był gorszą bronią niż pistolet w ręce znanego bandyty. Dziewczynka w tak młodym wieku opanowała tą ciężką sztukę posługiwania się batem posłanych od samego diabła.
- A teraz ofiara… hmmm – zastanowił się przez dłuższa chwilę. Zawsze wybierał dobrych ludzi, ludzi, których ta dziewczynka zawsze marzyła zabić. Jednak jeszcze nie mogła. Jeszcze nie była gotowa na to wszystko. Wuj jej zakazał. Martw się o nią. Nie chce by była niedoświadczonym zabójcą.
~~~~ ** ~~~~
Obudziłam się z uśmiechem na twarzy. Kochałam wuja, mimo iż nawiedzał mnie tylko. Wstałam z łóżka, położyłam się o pierwszej w nocy, spojrzałam na zegarek, który wskazywał 3:49. Czyli wystarczy na kolejny tydzień. Podeszłam do szafy i wybrałam ubrania na dziś. Poszłam do łazienki by tam wziąć długą kąpiel w kieliszkiem czerwonego jak krew wina w dłoni. Ale nim to nastąpi trzeba było wlać wodę, odkręciłam kurek, a woda zaczęła się powoli wlewać do dużej wanny. Podeszłam do swojej małej skrytki i wyjęłam wino. Nalałam do kieliszka, postawiłam na podłodze przed wanną i poszłam jeszcze do pokoju po książkę. Wzięłam ją i wróciłam do łazienki, rozebrałam się i zanurzyłam lewą nogę w gorącej wodzie, następną i w jednej chwili znalazłam się cała w wannie. Odetchnęłam i chwyciłam za kieliszek upijając łyk wina. To będzie dobry dzień…
~~~~ ** ~~~~
Wyszłam z wanny koło godziny piątej i do ósmej rysowałam konia w swoim pokoju. Czarny shire widniał na płótnie, a ja z lekkim uśmiechem przyglądałam się mu. Stwierdziłam iż warto już iść do jadalni… wzięłam swoje leki, które i tak nic nie dawały. Połknęłam te małe okropieństwo, 20 mg. Westchnęłam zrezygnowana i ruszyłam do drzwi po drodze chwytając za czarną torbę i zawieszając ją na lewym ramieniu. Poszłam do jadali tak naprawdę by wziąć tylko mój jeden w ulubionych napoi. Sok z pomarańczy. Osz ku.rwa… dla tego soku zabije. I mówię poważnie więc strzeż się… i wtedy na kogoś wpadłam. Nie upadłam dupą na ziemię jednak gdy zobaczyłam te oczy… Dekalion.
- Wujku – szepnęłam jedynie nim zemdlałam.
Castiel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz